czwartek, 31 maja 2012

I znowu inkubator

27 maja odwiedziła nas po raz pierwszy Ciocia Agata. W ciągu dnia coś złego zaczęło dziać się z Młodym. Z biegiem dnia coraz mniej ruszał rączką, stawała się powoli wiotka.

Wieczorem zadzwoniłyśmy po prywatną pediatrę. Przyjechała, zbadała Go i od razu dała skierowanie do szpitala na oddział neurologiczny.
Spakowałam siebie i Michała, bo ponoć mogłam zostać z Nim na oddziale.
W szpitalu podczas badania bardzo zsiniał. Moim zdaniem jakby tracił przytomność, ale lekarz badający nic nie zauważył, wręcz zaczął na mnie krzyczeć, że mam się uspokoić, bo ma wszystko pod kontrolą.

Zdecydowano, że jest za mały, by być na oddziale neurologicznym i przewieziono Go na Oddział Intensywnej Terapii i Wad Wrodzonych Noworodków. Z racji zsinienia profilaktycznie wylądował inkubatorze.
I znowu nas rozdzielono...

sobota, 26 maja 2012

10 dni razem

Pierwsze dni razem były super! Myślałam, że będzie dużo gorzej, a Mały jadł, spał, jadł, spał. Niestety z dnia na dzień było gorzej. Michał płakał wieczorami, a my byliśmy przekonani, że to kolka. W ruch poszła suszarka, która okazała się zbawienna.

Noce zupełnie nie przespane. Michał zjadał i nie dawał się odłożyć, bo od razu płacz. Uspakajał się tylko na rękach.
Doszło do tego, że Tata brał Michała na kilka godzin w nocy do innego pokoju i razem oglądali NBA, a ja mogłam troszkę pospać.

środa, 16 maja 2012

Witaj w domu, Kochanie

Wszystko szło z prędkością światła. Michał jadł coraz lepiej, CRP spadało, badania wzroku i słuchu OK. Była szansa, że na Dzień Matki wyjdziemy do domu.

14 maja lekarze byli zdania, że warto zostawić Małego jeszcze przez dwa tygodnie, bo w następny czwartek ma kolejną kontrole okulistyczną. OK. Przyjęłam to z radością.

15 maja, gdy przyszłam jak gdyby nigdy nic, pani doktor powiedziała, że dziś do domu. Nogi się pode mną ugięły. W domu nic nie przygotowane, mąż w delegacji... Poprosiłam o jeszcze jeden dzień.

16 maja nasz kochany Michałek zobaczył pierwszy raz swój domek!

piątek, 4 maja 2012

Lepiej i lepiej :)

Z biegiem czasu podawania AmbiZone CRP spadało. Podczas weekendu majowego, zadałam pani doktor pytanie, kiedy będę mogla wziąć synka na ręce. 
Ja: Pani doktor, kiedy będę mogła go zacząć kangurować?
Ona: Hmmm
Ja: 2 tygodnie?
Ona: Nie...
Ja: Więcej????
Ona: Myślę, że możemy zacząć już dziś.
Jak ja się ucieszyłam!! Ponad dwa tygodnie czekałam na to, by znowu go mieć przy sobie. Wiedziałam, że od teraz będzie już tylko lepiej.



Następnego dnia byłam w jeszcze większym szoku. Wchodzę do naszego boksu, a tam Michał leży w otwartym inkubatorze!

Od tej chwili zaczęła się nauka pielęgnacji i karmienia. Zmiana pampersa była dla mnie zadaniem niewykonalnym. Bałam się go dotknąć, kręcić nim. Cały proces zajmował mi tyle czasu, że Młody zdążył się znowu zsiusiać :)
Karmienie z butelki przyprawiało mnie o ogromny stres. Jak mam go trzymać, jak trzymać butelkę, jak go motywować do ssania. Pielęgniarki bywały pomocne, ale nie na każdej zmianie.

Mogłam już przynosić własne ubranka, w których wyglądał uroczo, choć znalezienie rozmiaru 50 graniczyło z cudem.