wtorek, 24 kwietnia 2012

Lekarze powinni mieć szkolenie "jak humanitarnie rozmawiać z rodzicem"

W szpitalu miałam moim zdaniem świetnych lekarzy, abstrahując od tego, że byłam pacjentką z polecenia ordynatora, to widziałam również wiele zaangażowania wobec pozostałych rodziców. Codziennie rano dzwoniłam z pytaniem jak minęła noc. Nigdy nikt nie miał do mnie o to pretensji, dostawałam tylko krótkie info "noc spokojna, nie potrzebował wspomagania oddechu" etc. To mi całkowicie wystarczało. O 13.00 jeździłam do szpitala zobaczyć Michałka i porozmawiać z lekarzem. Niestety na sali intensywnej terapii noworodków nie można przebywać poza godzinami widzeń. Niezależnie z którym lekarzem rozmawiałam, zawsze mieli dla mnie czas, opowiadali o stanie dziecka, o wprowadzanych nowych lekach, możliwych powikłaniach i prognozach na przyszłość. Zawsze starali się tłumaczyć to w bardzo zrozumiały sposób, niestety nie zawsze humanitarny. Jedna pani doktor, która była przy moim porodzie o od początku była bardzo zaangażowana, pewnego dnia podeszła do mnie, skrzyżowała ręce, westchnęła i powiedziała "nie mam dobrych wiadomości. stan ciężki". Byłam wtedy z mamą i obie prawie upadłyśmy na podłogę. Pani doktor szczegółowo opowiadała o stanie Michała i na koniec po 15 minutach powiedziała "ale jest lepiej". No to najpierw mnie straszy, że stan jest ciężki, ja mam już obraz śmierci przed oczami, a ona kończy tekstem, że jest lepiej? Z jednej strony myślałam, że ją uduszę, z drugiej cieszyłam się, że chociaż zakończyła pozytywnym akcentem.
Wieczorem też zawsze dzwonilam z pytaniem jak minęło popołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz