poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Nagle...

Michał miał się urodzić 13 czerwca 2012 roku, choć od początku miałam przeczucie, że urodzę w maju. Byłam dość blisko... Cała ciąża przechodziła bez poważniejszych komplikacji. Początkowo pobolewał mnie brzuch i szyjka ponoć była krótka. Z tej okazji brałam leki i byłam od początku na zwolnieniu. Mniej więcej w 18 tygodniu zmieniłam lekarza, bo poprzedni nie miał własnego usg i uważał, że mam bardzo krótką szyjkę. Poszłam na usg do innego ginekologa, a tam szyjka 4 cm, więc idealnie. Nowy lekarz miał bardzo dobre opinie w internecie i był dość znany w mieście. Miał zupełnie inny stosunek do sprawy - powiedzmy dość lekki.
Podczas wizyty kontrolnej w 28 tygodniu szyjka się skróciła i była lejkowata. Zaleceniem była Luteina i więcej leżenia.

W pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych leżąc sobie spokojnie na kanapie ok 17.00 poczułam, że odeszły mi wody! Zadzwoniłam do mojego lekarza, a on do mnie "zdarza się". Z racji, że nie obsypał mnie żadnymi cennymi radami, pojechałam do najbliższego szpitala położniczego. Na izbie przyjęć uslyszałam tylko "w ciągu kilku następnych dni Pani urodzi". To był 30 tydzień ciąży...

Dostałam antybiotyki, sterydy na rozwinięcie płuc dziecka i fenoterol na powstrzymanie akcji porodowej. Priorytetem było powstrzymanie porodu na 48 godzin, aż zaczną działać sterydy. Noc spędziłam na porodówce, teraz mam wrażenie, że kompletnie nie byłam świadoma ryzyka, jakie wokół mnie krążyło.Noc minęła dość "spokojnie".

Rano zdecydowano przewieść mnie na oddział patologii ciąży, gdzie miałam czekać na rozwój akcji. To był śmigus dyngus. Podczas kontrolnego badania USG w szpitalu wychodziło, że dziecko waży ok 1500 gram, według lekarza 1700 gram.

We wtorek wieczorem minęło 48 godzin od podania sterydów, zatem przestano podawać mi leki na wstrzymanie porodu.

W środę po południu mogłam już nawet wstać do łazienki. Około godziny 18.00 poszłam w końcu po kilku dniach się wykąpać. Wracając z kąpieli już powoli wiedziałam, że się zaczyna. Po godzinie 20.00 dostałam już potężnych skurczy, ale rozwarcie nie postępowało. Z kwadransa na kwadrans coraz wyraźniej było słychać moje jęki na oddziale. Dopiero ok 23.00 rozwarcie pozwalało przejść mi na salę porodową.

Jak tylko położna mnie zobaczyła od razu miała pretensje, że źle oddycham, a ja szkołę rodzenia miałam zacząć dopiero za tydzień!!!
Błagałam o znieczulenie, które w końcu dostałam. Udało mi się zasnąć, a mąż spał koło mnie.

Chwilę po północy, obudziła mnie położna z lekarzem pytając czy czuję parcie. Po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że raczej tak. Wtedy zleciały się jakieś dziwne osoby, pielęgniarki, studentki, lekarze. Wjechał na salę inkubator. W sumie doliczyłam się 12 osób na sali, w tym mój ukochany mąż.

O godzinie 1:10 urodziłam synka Michała! Oddychał sam, nawet położono mi go na chwilę na brzuchu. Byłam w ogromnym szoku, że mi go dano, że aż nie wiedziałam, czy mogę do dotknąć. Ważył 1650 gram i mierzył 42 cm. Dostał 9 punktów Apgar.

Według książeczki zdrowia poród trwał 84 godziny...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz